- Zabiłeś mojego ojca - Shemhazai odwrócił się w porę,
by odbić atak niebiańskiego generała. „Scudo”, przypomniał
sobie, ale już musiał parować kolejny agresywny cios. Gniew na
twarzy anioła wzmógł się, kiedy jego miecz raz po raz nie mógł
dosięgnąć przeciwnika. Oddział Lorda Obżarstwa napotkał wojsko
pod wodzą Zachariela i szybko rozgorzała między nimi bitwa. Kątem
oka demon mógł dostrzec wyżynającego wrogich żołnierzy Azazela
i Beelza, który starł się z archaniołem.
- Zabiłem wielu
skrzydlatych, chłopcze. Na tym polega wojna - rzekł spokojnie,
przestając się bronić i wprowadzając ofensywne cięcie.
-
Lysander. Pewnie nawet nie pamiętasz - syknął Scudo, odbijając
jego atak. Shemhazai zmarszczył czoło.
- Owszem, pamiętam -
rzekł. Była to prawda, doskonale pamiętał walecznego anioła, z
którym stoczył jeden z najbardziej wyczerpujących pojedynków w
swoim życiu. - Zginął honorowo - dodał, jakby to miało pocieszyć
generała.
- Honorowo? A co to zmienia? - warknął ten.
Demon
nie odpowiedział i przez chwilę wymieniali ciosy w milczeniu.
-
Nienawidzisz naszej rasy? - zapytał w końcu Shemhazai, gdy
odskoczyli od siebie, by złapać oddech.
- Nie - odparł
Scudo, unosząc miecz, by znów zaatakować.
- Zatem
nienawidzisz mnie? - naciskał dalej generał. Jego ciało się
napięło, gotowe na cios.
- Nie wiem. Po prostu chcę cię
pokonać - anioł zawahał się przed tą odpowiedzią.
-
Nie przyniesie ci to pokoju. Spójrz dookoła - rzekł miękko jego
przeciwnik i Scudo spojrzał. Ujrzał Zachariela wyciągającego
miecz z ciała jakiegoś żołnierza z pełną smutku miną. Azazela,
który miotał się na wszystkie strony, blokując wymierzone w niego
ciosy, wyglądając groteskowo, jak dziecko skąpane we krwi.
Beelzebuba upadającego na kolana z grymasem bólu na twarzy.
Wszystkich aniołów, znanych mu z codziennych treningów, mających
rodziny i przyjaciół oczekujących na nich w domu. Ile razy już
słyszał, jak wyrażają nadzieję na pokój?
- Wojny da
się uniknąć - powiedział Shemhazai, ale w tej samej chwili głos
zamarł mu w gardle. Spojrzał z zaskoczeniem na swój bok, z którego
wystawał miecz i osunął się na kolana, a stojący za nim
skrzydlaty wyszarpnął broń z jego ciała.
- Generale!
Zagrożenie opanowane! - zameldował, chociaż wyglądał na
wstrząśniętego. Scudo rozpoznał w nim jednego z młodych
rekrutów, którzy niedawno zakończyli trenowanie do boju. Pewnie
jeszcze nigdy poważnie nikogo nie zranił.
- Shemy! -
rozległ się krzyk i Beelzebub w jednej chwili znalazł się przy
nich, unosząc miecz na młodziaka. Zanim generał zdołał
zareagować, cios został zablokowany przez Zachariela. Przerażony
żołnierz cofnął się parę kroków, a Scudo wykorzystał to, żeby
stanąć przed nim i go zasłonić. Lord i archanioł patrzyli na
siebie przez moment, nie ruszając się z miejsca, obaj zawzięci i
gotowi do walki.
- Zarządzam odwrót - rzekł Scudo, zwracając
się do swego przełożonego. Ten rzucił mu nieco zaskoczone
spojrzenie, ale zaraz rozpromienił się i skinął głową.
Cofnąwszy miecz, schował go do pochwy i wskazał na Shemhazaia.
-
Weź swojego generała, Beelzebubie, zanim mój Ramiel będzie musiał
po niego przyjść - powiedział. Lord Obżarstwa przytaknął i
delikatnie podniósł wojownika z ziemi. Powoli zaprzestano walki i
dwie armie rozdzieliły się, pomagając rannym i opłakując
poległych. Azazel nie opuszczał boku Shemhazaia , a jego warga
niepostrzeżenie drżała, kiedy nikogo nie było w pobliżu. Beelz
wiedział, że nie chce się rozklejać przy swoich podwładnych,
dlatego na chwilę wygonił wszystkich z namiotu i pozwolił mu
płakać w rękaw munduru, pocieszająco głaszcząc po włosach.
Życiu drugiego generała nic nie zagrażało, ale Azazelem widok
jego ciała leżącego bezwładnie, bladych policzków i otwartej,
krwawiącej rany i tak mocno wstrząsnął. Lord był pewien, że gdy
wrócą do domu, przez pierwszych parę dni piegus nie odstąpi boku
przyjaciela nawet na krok.
Zachariel natomiast patrzył w
zadumie jak obecny Anioł Śmierci, Ramiel, zabiera dusze poległych
podczas bitwy. Nie było ich wiele, bo żadnej ze stron nie zależało
na rzezi, co trochę podnosiło Pana Stróży na duchu. Wiedział, że
odseparowanie duszy od ciała przygnębia Ramiela. Po skończonej
pracy, Opiekun Dusz dołączył do Zachariela.
- Scudo zarządził
odwrót. Shemhazai chyba przekonał go, że walka nie ma sensu -
powiedział mu stróż, biorąc jego ręce w swoje.
- Widzę
- odparł lakonicznie Anioł Śmierci. Ostrze kosy w jego ręku
złowieszczo błyszczało w powietrzu, czarne i niebezpieczne. Oręż
ten po odejściu Samaela archaniołowie kazali wykuć dla jego
następcy, Azraela, ponieważ Lord Gniewu zabrał oryginał ze sobą.
Moc kosy przerosła skrzydlatego, który szybko wyrwał się spod
kontroli i zaczął siać spustoszenie na Ziemi. Dopiero interwencja
Sędziego Raguela przywróciła go do zmysłów. Został
Przewoźnikiem Dusz przez rzekę rozdzielającą świat żywych i
umarłych, a kosa przeszła w ręce Ramiela, który był ostatnim
czarnoskrzydłym pozostałym w Niebie. Jak się okazało, świetnie
dawał sobie z nią radę,
- Cieszę się, że tak wyszło -
rzekł Zachariel do swego ukochanego, a ten skinął głową.
-
Muszę już iść - powiedział cicho, całując archanioła
nieśmiało w policzek i po chwili już go nie było. Pan Stróży
uśmiechnął się głupkowato, patrząc w
przestrzeń.
***
Łucznicy Gabriela
ustawili się w rzędzie, celując w zbliżające się wojska
Lucyfera. Regent na ich czele pierwszy uniósł łuk i wystrzelił w
niebo samotną, lodową strzałę.
- Co to ma by... - zaczął
Vin, ale jadący przy nim Narcynus go nie słuchał.
- Zasłonić
się! - zarządził wściekle i żołnierze posłusznie unieśli
tarcze w górę. W tej samej chwili strzała rozbiła się na tysiąc
mniejszych, ale równie śmiercionośnych. Lucyfer uniósł się w
siodle i wyciągnął dłoń. Zza pleców jego armii zadął silny
wiatr, który zatrzymał strzały w powietrzu. Książę zmarszczył
brwi, kiedy wyczuł opór nie pozwalający mu posłać ich z powrotem
w stronę aniołów.
- Razjel ochrania ich swoją magią! -
zawołał Belphegor.
- To było do przewidzenia - westchnął
Lord Pychy i ruchem ręki rozbił lód o ziemię.
- Jak
książę to zrobił? - zapytał Narcynusa Vin. Generał tylko
wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu.
- Nie
wiedziałeś, że nasz książę był Archaniołem Wiatru? Rzadko
używa tej mocy, ale jeśli już to robi, jest na co popatrzeć -
wyjaśnił. - No, młody, nie czas teraz na to. Patrz!
Kiedy tylko
łucznicy niebiańscy wypuścili kolejną salwę strzał, pozostałe
wojsko runęło do przodu, szarżując na piekielne oddziały.
Generał krzyknął rozkaz do żołnierzy i ruszył naprzeciw wrogiej
armii, a Vin spiął konia ostrogami i natychmiast znalazł się przy
jego boku. Czuł się, jakby wbiegał pod schodzącą z góry lawinę,
serce łomotało mu w piersi, myśli pędziły jak szalone. Miał
wielką ochotę zamknąć oczy, ale wiedział, że jeśli to zrobi,
praktycznie wyda na siebie wyrok śmierci.
Gdy starli się z
niebiańskim wojskiem, na chwilę wydawało mu się, że zapanowała
cisza. Po paru sekundach zgiełk bitwy uderzył go z siłą
rozpędzonego pociągu. Zanim się obejrzał, już wymieniał ciosy z
jakimś aniołem, a dookoła niego wrzały odgłosy
walki.
***
Gabriel tymczasem odłączył
się od łuczników i pojechał zmierzyć z Lucyferem. Książę
Piekła już na niego czekał. Stanęli naprzeciw siebie, milcząc
przez dłuższą chwilę.
- Jeśli to jest to, czego chciałeś,
Gabrielu, to świetnie ci się udało - rzekł z goryczą Lord. - Ile
osób straci życie, bo pozwalasz szlachcie wodzić się za nos?
-
Gdybyś przełknął swoją dumę, już dawno byłby pokój - odparł
Regent, zachowując kamienną twarz.
- Dobrze wiesz, że
prosiłeś o zbyt wiele. Znasz mnie, Gabrielu - westchnął
Lucyfer.
- Znałem cię dawniej - warknął archanioł, wyciągając
miecz.
Ich ostrza zderzyły się ze zgrzytem. Zażarcie
wymieniali ciosy, jakby próbując odpłacić sobie nawzajem za lata
waśni. Po jakimś czasie archanioł i demon odskoczyli od siebie,
dysząc z wycieńczenia. Gabriel rozłożył skrzydła i wzbił się
w powietrze, oczekując tam na brata. Lucyfer spojrzał w górę i
wyszczerzył zęby. Jego rogi wydłużyły się, ogon z zapałem
uderzył w ziemię, a błoniaste skrzydła rozpostarły się na całą
długość i uniosły go naprzeciwko Gabriela.
- Podoba ci
się, co widzisz? Dalej uważasz mnie za swojego brata? - zapytał
książę ze złowieszczym uśmiechem. Regent nie odpowiedział,
tylko wyciągnął ręce do nieba. Między jego dłońmi powoli
zaczęły gromadzić się krople wody, spływając po palcach za
rękawy munduru. Lucyfer zacisnął zęby i przywołał gwałtowny
podmuch wiatru, ale wodna kula rozbryznęła się o jego pierś,
wyciskając powietrze z klatki piersiowej. Atak jednak zadziałał i
Gabriel na chwilę stracił równowagę, a kiedy rozpaczliwie
trzepotał skrzydłami, by utrzymać się w powietrzu, Lord Pychy
przetarł twarz rękawem i wzniecił niewielkie tornado dookoła
brata. Nie zdążył jednak długo nacieszyć się przewagą, bo z
ziemi wytrysnął słup wody, odrzucając go parę metrów dalej.
Jego uwaga się rozproszyła i dzięki temu Gabriel zdołał
wyswobodzić się z wiru powietrza. Obaj wiedzieli, że ich walka nie
miała sensu, bo i tak byli równi, mimo to uparcie ją
kontynuowali.
Przynajmniej dopóki Lucyfer kątem oka nie
zauważył, jak Vin spada z konia ugodzony strzałą jednego z
łuczników. Książę pobladł, a gdy przez chwilę nie mógł
dostrzec ukochanego między walczącymi, odepchnął Gabriela mocnym
podmuchem powietrza i sfrunął na ziemię. Gdy ujrzał blondyna
leżącego bez przytomności, reszta koloru odpłynęła z jego
policzków. Stanął nad generałem i rozłożył gwałtownie
skrzydła, a potężny podmuch wiatru odrzucił do tyłu wszystkich
stojących w promieniu paru metrów. Oczy księcia zalśniły
czerwonym blaskiem, kiedy przykucnął przy Vinie, by sprawdzić jego
stan.
- Kim jest ten mężczyzna? - zapytał Gabriel,
lądując obok Razjela, który wspomagał łuczników swoją
magią.
- Według moich źródeł, jednym z generałów -
odparł Pan Magów, krzyżując ręce na piersi.
- Doprawdy,
nie potrzeba twoich źródeł, żeby to zauważyć, Razjelu -
zauważył sarkastycznie Regent. - Pytam się, od kiedy? Wyglądają,
jakby byli kochankami.
- Nie wiem, Gabrysiu. Lucek nigdy nie
był zatwardziałą dziewicą, w przeciwieństwie do niektórych
swoich braci - wytknął Razjel, a widząc minę przyjaciela
natychmiast uniósł ręce w obronnym geście. - Michał, mam na
myśli Michała!
- Skup się na walce - ofuknął go Archanioł
Wody.
- Nie musisz mi dwa razy powtarzać, mój Regencie - mag
wyszczerzył zęby, po czym zainkantował zaklęcie. Jego skrzydła
zaczęły się zmniejszać, twarz i ciało wydłużać, ręce i nogi
zmieniać w ostre, zakrzywione szpony i po chwili przed Gabrielem nie
stał już jego przyjaciel i doradca, ale smok z grzywą brązowych
włosów i mądrymi, fioletowymi oczyma. Był to bardzo trudny trik,
którego opanowanie zajmowało lata i niewielu magów potrafiło tego
dokonać, dlatego Regent z dumą obserwował, jak Razjel wzbija się
w powietrze i wijąc, oddala w stronę pola bitwy. Wiedział, że tam
znajdzie godnego przeciwnika.
Sam archanioł zaś stanął
na wzgórzu, chcąc spojrzeć jak wygląda sytuacja. Razjel już siał
spustoszenie w szeregach piekielnych, przynajmniej dopóki nie
napotkał na swojej drodze Belphegora. Lord Lenistwa rozpoczął z
nim magiczny pojedynek, którego jednak Gabrielowi nie dane było
obejrzeć. Usłyszał, jak ktoś podchodzi do niego od tyłu i
odwrócił głowę, by sprawdzić, kto to. W tej samej chwili poczuł
przenikliwy ból między żebrami. Zrobił chwiejny krok do przodu,
obrócił się do napastnika i złapał go za ramię. Zaskoczony
skrzydlaty chciał się wyrwać, ale uniemożliwił mu to lód powoli
okalający jego ciało i wkrótce twarz zastygłą w wyrazie
przerażenia. Archanioł Wody tymczasem sięgnął do wciąż
znajdującego się w plecach sztyletu, który powoli pokrywały
rozrastające się kryształki zamarzniętej wody. Kiedy cała rana
została zamrożona, również Gabriel osunął się na ziemię,
rzucając ostatnie spojrzenie w stronę pola bitwy.
***
Razjel
uderzył całym ciałem o barierę stworzoną przez Belphegora, ale
ta ani nie drgnęła. Archanioł czuł adrenalinę buzującą w
żyłach i pomimo smoczego pyska można łatwo powiedzieć, że
uśmiecha się jak szaleniec. Lord Lenistwa był znakomitym magiem,
nie najlepszym z jakim Pan Tajemnic miał styczność, ale wciąż
trudnym do pokonania. Cóż, Razjel lubił wyzwania. Uniknął
ognistego podmuchu, o mały włos nie osmalając sobie o niego łusek
i dopiero wtedy zauważył poruszenie, które zapanowało w szeregach
niebiańskiej armii.
- Odwrót, chłopcy! - krzyczał
generał Kedar, unosząc miecz nad siebie. - Spisek! Regent został
raniony!
Spisek? Pan Tajemnic spojrzał po demonach, które
wyglądały na równie zaskoczone jak cała reszta. Lucyfer wpatrywał
się intensywnie w obóz przeciwnika, jakby miał nadzieję, że uda
mu się ujrzeć, co tam zaszło. Razjel spojrzał na Belphegora
również spoglądającego w tamtą stronę i zgrzytnął zębami.
Ich pojedynek będzie musiał zaczekać.
***
Walka
ucichła tak szybko, jak się rozpoczęła. Obie strony wróciły do
swoich obozów i zajęły się rannymi. Vin z obandażowanym tułowiem
siedział w namiocie medycznym i przyglądał się, jak Lucyfer
chodzi w tą i z powrotem, machając nerwowo ogonem.
-
Spisek? Co to ma, do cholery, być? - warczał. - Nie potrafią nawet
utrzymać swoich ludzi w ryzach?
- Dziwisz się? Ich
polityka to burdel większy niż u Asmodeusza w okręgu - mruknął
Nicholas, który właśnie wyszedł zza zasłony odgradzającej
improwizowaną salę operacyjną od reszty wnętrza. Jego ręce były
całe we krwi niedawno przywiezionego do obozu Mammona.
-
Jak on się czuje? - zapytał Belphegor z troską w głosie.
-
Wyjdzie z tego - wzruszył ramionami medyk.
- Zaraz
powiadomię Moda - Lucyfer w końcu usiadł obok Vinraela na pryczy i
zaczął składać niewielką, czerwoną karteczkę w maleńkiego
smoka.
- Myślisz, że umrze? - zapytał go cicho
generał.
- Kto, Gabriel? Nie... Nawet jeśli by umarł,
Razjel przetrząsnąłby niebo i ziemię, by to naprawić - westchnął
Lord Pychy.
- Słyszałem, że nekromancja jest zakazana -
zauważył ze zdziwieniem Vin.
- Bo jest. Ale nie sądzę,
by Razjel się tym przejmował, kiedy chodzi o Gabriela - wzruszył
ramionami książę. Skończył składać smoka i wyszeptał do niego
wiadomość, a stworzonko ożyło i wyrwało się z jego dłoni, by
po chwili konsternacji opuścić namiot. W wejściu wyminął się z
nim Narcynus.
- Książę, musisz wyjść na zewnątrz. Nie
zgadniesz, kto nas zaszczycił - rzekł podekscytowanym głosem.
Lucyfer ścisnął lekko rękę Vina i wyszedł ze swoim drugim
generałem na zewnątrz.
Czekał tam na niego Samael, a za
nim cały oddział świeżo wytrenowanych żołnierzy. Najbardziej
jednak zdziwił księcia widok Vestara stojącego przy boku Gniewnego
Pana w niemożliwym do pomylenia generalskim mundurze.
-
Nigdy nie sądziłem, że jeszcze to ubierzesz - powiedział
Narcynus, szczerząc radośnie zęby.
- Ani ja - odparł
szlachcic, rzucając Samaelowi zimne spojrzenie. - To zaszczyt móc
znów ci służyć, książę - rzekł do Lucyfera, kłaniając się
krótko.
- Dobrze widzieć cię w pełni sił - odparł Lord
Pychy, kładąc nacisk na ostatnie słowa. - Pojedziecie na wschód,
niedaleko stąd jest jeszcze jeden niebiański oddział. Nie chcę,
żeby narobił mi spustoszenia w jakimś mieście. Powinniście dać
sobie z nim radę, skoro macie Vestara za dowódcę.
-
Zrozumiałem. Słyszeliście? Jedziemy na wschód! - zawołał
generał do swoich żołnierzy i po chwili już ich nie
było.
***
- Więc będziemy walczyć?
- Hullen spojrzał na jadącego przy jego boku Davio z nieśmiałym
uśmiechem. Jak na potężnego w budowie drwala był raczej spokojny
i cichy, chociaż jego ciosy z łatwością mogły pozbawić kogoś
głowy.
- Tak - blondyn przygryzł wargę ze zdenerwowaniem.
Bał się. Zwłaszcza teraz, kiedy generał kazał Vincentowi odejść.
Medykowi zawsze udawało się podbudować morale drużyny i sprawić,
że rzucenie swojego życia na szalę nie wydawało się aż takie
straszne. Z drugiej strony jednak, bez Vincenta może miał jakieś
szanse u Lety, który do tej pory wydawał się interesować tylko
wielkimi, błękitnymi oczyma lekarza.
Łucznik tymczasem
jechał przed nimi. Jego kołczan był pełen strzał, a łuk gotów
do użycia. Zastanawiał się, z jakimi przeciwnikami przyjdzie mu
się zmierzyć, bo chociaż umiał posługiwać się bronią, nigdy
jeszcze nie brał udziału w prawdziwej bitwie. Trochę żałował,
że Vincenta nie ma z nimi - zdołali się już zaprzyjaźnić, ale
rozumiał decyzję Vestara. Chłopak miał przed sobą
przyszłość.
Kiedy się zatrzymali, uniósł głowę, by
ujrzeć oddział, z którym mieli się zmierzyć. Anielski generał
stał na czele wojska, dumny i gotów do walki, zaś obok niego...
-
A więc znowu się spotykamy, Rafaelu - rzekł Samael kpiącym tonem.
Leta nie mógł uwierzyć własnym oczom, bo przy boku żołnierza
nie stała obca mu osoba.
Był tam nikt inny jak Vincent.
_______________________________________________________________
WR: Jak obiecałyśmy, dzisiaj nowy rozdział! Tak bardzo nie umiem opisywać bitew... No cóż, jeszcze tylko jeden w takich klimatach. Hehe. Żeby było krótko, miłego czytania i zapraszam do komentowania <3
SC: Hehehe, dobry cliffhanger nie jest zły~~ Będziemy się starać wrzucać rozdziały regularnie, chociaż nic nie obiecuję ;w; Poor Gabe, poor Shem.... Czemu wojna musi być taka dramatyczna ;___; Cóż, enjoy the drama~~ Do zobaczenia za tydzień i Wesołych Świąt! :3
Wojna... Dramatyzm... To lubię. Ale zranić Gabrysia? Jak tak można? Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy spotkania Rafiego i Samaela. Życzę weny i Wesołych Świąt. :3 Pozdrawiam serdecznie <3
OdpowiedzUsuńTeż jak Hana Yumi jestem ciekawa co wyjdzie z tego spotkania Rafiego i Sama... No i jak Rafi zareaguje na spotkanie ze starymi znajomymi... No i najważniejsza sprawa mam nadzieje, że i Gabi i Vin wyjdą z tego cało. Nie mogę się doczekać kolejnej notki.:D Weny :D
OdpowiedzUsuńCholera jasna miałam się wyspać! I dupa.
OdpowiedzUsuń