Rafael
zadrżał, widząc, kto stoi naprzeciw niego. Miał wielką nadzieję,
że nie będzie musiał zmierzyć się z oddziałem Samaela. Widział
zaszokowane miny swoich przyjaciół i pełną niedowierzania twarz
Vestara i miał ochotę poddać się bez walki. Wiedział jednak, że
Cephas nigdy by mu na to nie pozwolił. Michał miał rację,
naprawdę nie nadawał się na wojnę. Teraz nawet nie mógł
spojrzeć demonom w oczy.
Zamiast tego wbił wzrok w
Samaela.
- Możemy ogłosić rozejm. Obejdzie się bez walki –
powiedział poważnie, mając nadzieję, że nikt nie zauważy, jak
mocno ściska wodze swojego konia.
- Niestety, mój książę
przysłał mnie tu, abym rozniósł was w pył. O rozejmie raczej nie
ma mowy – wzruszył ramionami Gniewny Pan.
Rafael rzucił
Cephasowi smutne spojrzenie i tylko skinął głową. Bitwa jak widać
musiała się odbyć. Co sobie myślał, mając nadzieję, że Samael
zgodzi się na rozejm?
Tak oto dwa oddziały zderzyły się
ze sobą ze zgrzytem mieczy. Anielski generał walczył z Vestarem,
Hullen wycinał wrogów toporem bojowym z Davio przy boku, a Leta
wypuszczał strzałę za strzałą. Archanioł Uzdrowień natomiast
zeskoczył z konia, by walczyć z Lordem Gniewu. Podciągnął rękawy
i przycisnąwszy ręce do ziemi, sprawił, że z gleby wyrosły dwa
olbrzymie korzenie, chcąc uwięzić demona między nimi. Samael
przeskoczył nad jednym, mocno uderzając skrzydłami, a drugi uciął
jednym machnięciem miecza. Rafi odskoczył i trawa wystrzeliła ku
niebu, a w niej zakwitły kwiaty, z których wyleciał żółtawy
pyłek. Gniewny Pan stanął i zaniósł się ostrym kaszlem, więc
jego przeciwnik wykorzystał ten moment, by unieruchomić go
zielonymi pnączami. Owinęły się one ciasno wokół skrzydeł
Samaela, uniemożliwiając mu wydostanie się z chmury pyłku. Oczy
Lorda zabłysły wściekle, a rogi powoli zaczęły rosnąć. Czarna
mgła podniosła się z ziemi i otoczyła Rafaela, praktycznie
uniemożliwiając mu zobaczenie czegokolwiek.
- S - Sammy? -
wyjąkał niepewnie, cofając się o krok w mroku.
- Boisz się,
Rafaelu? Mogę teraz zrobić z tobą, co chcę – rozległ się głos
za jego plecami. Archanioł odwrócił się gwałtownie, wyciągając
miecz. - Mogę cię zabić... Albo porwać i zamknąć w swoim zamku,
by twoi bracia nigdy się nie dowiedzieli, co się z tobą stało...
- tym razem Samaela słychać było gdzieś z boku.
- Nie
zrobisz tego – powiedział drżącym głosem Rafi. - Nie jesteś
taki..
- To czemu trzęsą ci się ręce? Czemu trzymasz
broń? Chyba sam nie wierzysz, w to, co mówisz... I bardzo dobrze...
- Lord szydził ze swojego przeciwnika, poruszając się wokół
niego we mgle. Wtedy Pan Uzdrowień zacisnął zęby i upuścił
miecz na ziemię. Opar powoli się rozrzedził, a on ujrzał
Gniewnego Pana, stojącego tuż przed nim z mieczem wycelowanym w
jego gardło.
- Nie skrzywdzisz mnie – rzekł cicho
Rafael.
- A niby jak mnie powstrzymasz? - zapytał kpiąco
Samael. Archanioł Ziemi spojrzał w czarne niczym dwa węgle oczy z
powagą i powiedział stanowczo:
- Ufam ci.
Na twarzy demona
odbiło się niedowierzanie, które wkrótce zastąpił paskudny,
drapieżny uśmiech.
- Twoja strata – rzekł, unosząc
miecz, jakby chciał jednym ruchem ściąć mu głowę. Już się
zamachnął, kiedy jego rękę drasnęła przelatująca strzała,
przez co ostrze omsknęło się i trafiło Rafiego w ramię. Pan
Uzdrowień jęknął, zaciskając powieki, ale niespodziewany atak na
tyle rozproszył Lorda Gniewu, że skrzydlaty zdołał owinąć go
ciasno zielonymi pnączami.
- Przegrałeś, Sammy... -
wyjąkał, trzymając się za krwawiące ramię. Rana był głęboka,
lecz nie miał zamiaru jej wyleczyć. To mogło poczekać.
Zostawiwszy Samaela rozpaczliwie starającego wydostać się z
pułapki, archanioł rzucił się w wir walki.
***
Leta
opuścił łuk, widząc, że Rafael poradził sobie z zagrożeniem.
Chociaż na początku był zaszokowany i wściekły, jakaś jego
część nie mogła zwyczajnie patrzeć, jak osoba, którą uważał
za przyjaciela zostaje zabita. Może i Vincent był zdrajcą i
szpiegiem, ale strzelec chciał usłyszeć, co ma na swoją obronę i
to najlepiej bezpośrednio od niego. Wbrew wszystkiemu nie potrafił
się zmusić, by go nienawidzić. I nie sądził, by ktokolwiek był
w stanie.
Wyciągnął nóż i skupił się znów na walce,
zapominając na chwilę o Rafaelu i Samaelu. Kiedy w końcu zyskał
chwilę, by poszukać wzrokiem Pana Uzdrowień, odnalazł go
walczącego z jakimś demonem. Archaniołowi udało się
unieszkodliwić przeciwnika, ale zaraz potem upadł, ściskając
swoje ramię. Widząc, że się nie podnosi, Leta zacisnął zęby i
zaczął się przedzierać w jego kierunku. Kiedy tam dotarł,
przykucnął przy Rafaelu i odwrócił go do siebie. Policzki
archanioła były niezdrowo blade, a rana wciąż krwawiła. Łucznik
nie miał pojęcia, jak mu pomóc. Trzeba było szybko znaleźć
jakiegoś medyka, lecz strzelec wiedział, że gdyby tylko pojawił
się w obozie aniołów, nikt by nie pytał, po co tam jest.
-
Zanieś go do Lucyfera – rozległ się za nim głos Samaela. Lord
najwyraźniej już się uwolnił z pędów i teraz nachylił się nad
archaniołem, by zbadać ranę.
- Ale... - rzekł niepewnie
Leta.
- Weź mojego konia. Będę cię osłaniał. Powiedz,
że to mój rozkaz – ton Lorda był nieznoszący sprzeciwu, więc
strzelec szybko podźwignął rannego z ziemi. Samael pilnował, żeby
nikt ich nie zaatakował i pomógł żołnierzowi umieścić Rafiego
w siodle.
- Powinienem posłuchać, kiedy prosił o rozejm –
warknął, a Leta, nie wiedząc, czy te słowa były skierowane do
niego, nie odpowiedział. Spiął konia piętami i ruszył galopem do
obozu Lucyfera.
***
Lucyfer wtargnął do namiotu
medyków w samą porę, by ujrzeć, jak Ortis pieczołowicie zszywa
ranę na ramieniu jego brata. Rafael leżał na pryczy, blady i
kompletnie wycieńczony utratą krwi, a obok siedział brązowowłosy
demon z kołczanem pełnym strzał na plecach.
- Co to ma
znaczyć? - zapytał książę, rzucając medykowi mordercze
spojrzenie, które ten odważnie wytrzymał.
- Pomagam
wszystkim, wasza wysokość – odparł chłodno, przecinając nić.
- Nieważne czy demonom czy aniołom. Tak przysięgałem i zamierzam
tego dotrzymać.
Lucyfer milczał chwilę. Oczywiście nie
odmówiłby Rafaelowi opieki medycznej, ale widzieć go po tym całym
czasie i do tego bliskiego śmierci z utraty krwi... Co Michał sobie
myślał, żeby w ogóle dopuszczać go do walki? Z tego, co mówił
strzelec Samaela, Pan Uzdrowień walczył w pierwszej linii przy boku
Cephasa. Jak można było tam dopuścić osobę bez doświadczenia
bojowego, nawet tak potężną jak archanioł?
- Będzie
żył? - zapytał tylko, starając się nie okazywać emocji. Ortis
przytaknął, chowając swoje narzędzia.
- Musi odpoczywać
– rzekł krótko i poszedł zająć się innymi pacjentami. Leta
spojrzał nerwowo na księcia, niepewien, co powiedzieć, by nie
wpędzić Samaela w kłopoty, jednak Lord Pychy był obojętny na
jego obecność. Chwilę popatrzył na bladą twarz brata, po czym
opuścił namiot, zamiatając peleryną.
- Panie, oddziały
Asmodeusza przyjechały z zachodu – poinformował go któryś z
żołnierzy. No tak, teraz trzeba będzie uporać się z Modem.
Naprawdę nie wiedział, jak mu przekazać, że jego Mammon został
poważnie ranny i jeszcze się nie obudził...
- Gdzie on jest –
warknął Pan Rozpusty, gdy tylko zobaczył przyjaciela. - Lucek, jak
Piekło kocham, jeśli coś mu się stanie...
- Już mu się
stało, Asmodeuszu, jesteśmy na wojnie – odparł spokojnie książę.
- Nick się nim dobrze zajął, mówi, że będzie żył. Ale jeszcze
się nie obudził, więc nie idź tam i nie panikuj nad nim.
-
Muszę go zobaczyć, do cholery! - Lord złapał go za kołnierz,
przyciągając do siebie brutalnie. - Nie zachowywałbyś się tak,
gdyby to twój kochaś tam leżał...
- Mon jest moim przyjacielem
i martwię się o niego tak samo jak i ty – syknął Lucyfer,
odczepiając jego rękę i uderzając powietrze ogonem ze złością.
- Ale potrzebuje spokoju, a twoje rozpaczanie mu nie pomoże. Nick
nas zawoła, kiedy się obudzi, a ty na razie siedź i czekaj.
Po
tej tyradzie Asmodeusz trochę ochłonął. Oklapł i odszedł w
stronę swoich żołnierzy, wyraźnie przygnębiony. Lucyfer poprawił
sobie kołnierz z westchnieniem. Nie angażował się w wojnę tak
dawno, że już zapomniał ile jest do stracenia.
-
Słyszałem, że Rafael tu jest - Vin podszedł do niego i pocałował
w policzek na powitanie. - Co ty na to?
- Nie wiem, Vin. Mam
nadzieję, że da radę dotrzeć do swoich sam, bo nie gwarantuję,
jak się skończy kolejna konfrontacja z Gabrielem – pokręcił
głową książę. - Ta wojna nigdy nie powinna wybuchnąć.
-
Nie mogłeś oddać im syna – zaprotestował generał.
-
Mogliśmy razem wymyślić coś innego. Nie trzeba było od razu
rzucać się sobie do gardeł.
Vin przytulił go, chowając
nos w jego włosach. Lord przymknął oczy i pozwolił sobie odpłynąć
przynajmniej na chwilę. Kiedy to się skończy, nie wypuści
ukochanego ze swojego pokoju przez tydzień. Oczywiście generał i
tak już praktycznie z nim mieszkał, ale obaj wciąż mieli
obowiązki do wypełnienia, więc całe dnie w swoim towarzystwie nie
wchodziły w rachubę. Cóż, jeden tydzień nie zrobi nikomu
krzywdy, Bastien doskonale sobie radził w roli książęcego
regenta.
- Ach, gołąbeczki – zaśmiał się przechodzący
obok Narcynus i Lucyfer puścił generała z lekkim rumieńcem na
twarzy.
***
- Jeden z twoich ludzi wbił mi nóż
w plecy, Michale – Gabriel siedział w namiocie bez koszuli,
podczas gdy medyk zmieniał opatrunek na jego ranie. Jego zielone
oczy miotały pioruny. - Masz mi coś do powiedzenia?
- Gabrysiu,
gdybym wiedział... Tak bardzo cię przepraszam... - pokręcił głową
Pan Zastępów. Znał tego anioła, był on jednym ze szlachty, który
walczył u ich boku stosunkowo od niedawna. Nie był najgorszy, ale
nie odznaczał się też jakimiś szczególnymi umiejętnościami.
Michał nigdy by nie przypuszczał, że jest zdolny do zamachu.
Specjalnie wybierał do wojska Gabriela żołnierzy nie mających
żadnych powiązań z Sarielem, lub innymi, którzy mogli chcieć
zaszkodzić Regentowi. Najwyraźniej pozory mogą mylić.
-
Ciesz się, że nie przebił żadnych ważnych narządów i nie
trafił w kręgosłup. Co swoją droga było dziwne, bo jest
żołnierzem i wie, jak zabijać... - Gabriel zastanowił się przez
chwilę. Taki zamach wydawał mu się bezsensowny. Byli na wojnie,
czy nie można było upozorować śmierci w walce?
- Może
najzwyczajniej go ktoś zaszantażował – mruknął Razjel stojący
niczym cień przy boku przyjaciela. - Cóż, przesłucham go, kiedy
odtaje. Bądź pewien, że wszystko mi wyśpiewa – na jego twarzy
wykwitł mroczny, przerażający uśmiech i Regent poczuł dreszcz
przebiegający całe jego ciało. Wiedział doskonale, czego
dopuściłby się mag, by zapewnić mu bezpieczeństwo i o dziwo
wcale go to nie przerażało. Wręcz przeciwnie, perspektywa
posiadania tak potężnego archanioła na każdy swój rozkaz była
niepokojąco przyjemna.
- A gdzie jest Rafi? Czemu się tobą
nie zajmuje? - zapytał z zaskoczeniem Pan Zastępów. Gabriel
wymienił z Panem Magów pełne zrozumienia spojrzenia. Rafael,
powróciwszy ze swojej misji, zażądał by przydzielić go do
któregoś z oddziałów, a kiedy Regent odmówił, wymknął się z
obozu razem z wojskiem Cephasa.
- Pojechał z innymi
medykami, by szukać rannych. Spokojnie, da sobie radę. Wysłałem z
nimi paru zbrojnych – skłamał Gabriel. Wiedział, że prawda
tylko wytrąciłaby Michała z równowagi, a tego nie chciał ani on,
ani nikt inny w obrębie parunastu kilometrów. Pan Zastępów nie
wyglądał na przekonanego, ale odpuścił, co na jakiś czas dawało
im spokój. Oby tylko Rafi nie wrócił ranny.
***
Letę
obudziły zbliżające się kroki i lekkie dotknięcie w ramię.
Otworzył oczy, bo ujrzeć nad sobą twarz
Samaela.
- Idź spać – nakazał mu Lord, a sam zajął
miejsce przy boku Rafiego. Kiedy łucznik spojrzał przez ramię,
wychodząc, Gniewny Pan odgarniał delikatnie brązowe loczki z
rozpalonego gorączką ciała archanioła.
Na zewnątrz
zapadł już zmrok, ale światło księżyca wpadało do namiotu,
rozjaśniając nieco jego wnętrze. W tym słabym blasku twarz Pana
Uzdrowień wyglądała na jeszcze bledszą. Rafael oddychał płytko,
bo chociaż rana sama w sobie nie była groźna, stracił dużo krwi
podczas walki. Lord doskonale wiedział, że mógł się sam uleczyć,
ale nie zrobił tego, chcąc zachować energię dla innych, bardziej
potrzebujących. Głupi. Zawsze taki był. Głupi i naiwny. „Ufam
ci”? Co to miało znaczyć? Wtedy słowa te uderzyły go, bo
stwierdził, że to kłamstwo, że Rafi próbuje wzbudzić w nim
litość i sympatię swoimi fałszywymi wyznaniami. Dlatego dał się
ponieść złości. Kiedy jednak ochłonął, zrozumiał, że to nie
było kłamstwo i znowu poczuł gniew. Na lekkomyślność dawnego
przyjaciela, ale przede wszystkim na siebie.
- Jesteś
najgorszym, co mogło mi się przytrafić – westchnął, chowając
twarz w dłoniach. Odpowiedział mu cichy śmiech.
- To
niemiłe... - wyszeptał słabo Rafael otwierając oczy.
-
Śpij – warknął Lord.
- Gdzie jestem? Co się stało? -
zapytał archanioł, ignorując polecenie Gniewnego Pana.
-
Jesteś w obozie Lucyfera, zemdlałeś podczas walki z upływu krwi –
odparł Samael.
- Sammy... - Pan Uzdrowień złapał go za
rękaw, nie mogąc złapać oddechu. Były Anioł Śmierci czuł
gorąco buchające od niego. Wstał i ostrożnie podniósł Rafiego,
uważając, by nie dotknąć rany, po czym wyszedł z nim na dwór.
Na zewnątrz nikogo nie było, tylko parę namiotów dalej kilka
demonów trzymało wartę. Archanioł Ziemi oparł głowę na
ramieniu Gniewnego Pana i przymknął oczy.
- Mógłbym cię
zabić – powiedział ten, spoglądając na niego, jakby nie mógł
uwierzyć, że po tym wszystkim wciąż może się przy nim
rozluźnić.
- Ale jestem tutaj, prawda? - zamruczał Rafi,
wdychając głęboko chłodne powietrze.
- Gdyby nie ta
strzała.... Gdyby nie Leta... - zaprotestował Lord.
- Wiem
– przerwał mu medyk. - Ale to nie zmienia faktu, że tu jestem.
-
Nigdy się nie nauczysz – bardziej stwierdził niż zapytał
Samael.
- Mhm... - zgodził się Rafael sennie. Jego oddech
powoli się wyrównał. Gniewny Pan jeszcze chwilę stał w miejscu,
po czym wrócił do namiotu i ułożył archanioła na
pryczy.
***
Kiedy nastał ranek, Rafael miał
dość energii, by zasklepić swoją ranę do końca, potem zaś
zajął się pomaganiem piekielnym medykom przy rannych. Zakasał
rękawy do łokci i z pogodnym uśmiechem leczył każdego, kto tego
potrzebował. Ortis obserwował go ze zdziwieniem, a gdy archanioł
usiadł na chwilę, by odsapnąć, przycupnął przy nim, lekko
zdenerwowany.
- Mogę cię o coś zapytać...? - mruknął
cicho do swoich rąk, zerkając na medyka kątem oka.
-
Oczywiście - Rafi posłał mu zachęcający uśmiech. Demon splótł
palce razem na swoich kolanach.
- Znasz Oriona, prawda? Jak
on... Jak on się ma...? - zapytał cicho, a na jego policzkach
pojawił się delikatny rumieniec. Pan Uzdrowień rozpromienił się
jeszcze bardziej i złapał medyka za ręce.
- Więc to ty
jesteś tym demonem, w którym się zakochał! - wykrzyknął, a
Ortis prawie podskoczył, rozglądając się nerwowo w obawie, że
ktoś ich usłyszy.
- Powiedział ci o mnie? - wyszeptał z
niedowierzaniem.
- Och, nie, sam się domyśliłem –
zapewnił go archanioł. - Ojej, jak miło cię poznać. Orion nie
walczy, służy jako medyk w oddziale Zachariela. Zrobił naprawdę
wielkie postępy. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że na początku
wybrał wojsko, jest świetnym medykiem...
Rafi gadał jak najęty,
zaś Ortis smutniał tylko z każdym jego słowem. Zajęty
przygotowaniami do wojny oderwał się trochę od myśli o ukochanym,
ale teraz tęsknota powróciła ze zdwojoną siłą. I pomyśleć, że
dzieliło ich od siebie tak niewiele, a wciąż nie mogli się
zobaczyć...
- Coś się stało? - Pan Uzdrowień urwał i
spojrzał na niego z troską.
- Lucyfer zabronił się nam
widywać, dopóki nie będzie pokoju... Ale jak widać pokój nie
nastał... - westchnął demon. - Dziękuję ci, że się nim
zajmujesz.
Rafael chwilę milczał, trzymając drugiego medyka za
rękę, po czym wstał ze zdeterminowaną miną i bez słowa opuścił
namiot, zostawiając zaskoczonego demona. Na zewnątrz rozejrzał
się, a zauważywszy generała Lucyfera stojącego z jakimś
zamaskowanym blondynem, zebrał w sobie odwagę i podszedł do nich z
podniesioną dumnie głową.
- Zaprowadźcie mnie do mojego
brata – rzekł stanowczo, starając się naśladować ton, którym
Gabriel wydawał rozkazy. Widząc zaskoczone spojrzenia mężczyzn,
speszył się jednak. - Uch, nie chciałem być niemiły. Czy
moglibyście, proszę, zaprowadzić mnie do Lucka?
Narcynus
wyszczerzył zęby, wyraźnie powstrzymując śmiech i klepnął
towarzysza w ramię. Dopiero teraz Rafi zauważył, że on również
ma na sobie generalski mundur.
- Pod twoją opiekę, Vin –
rzucił fioletowowłosy i zostawił ich samych. Vin uśmiechnął się
przyjaźnie do Pana Uzdrowień.
- Proszę za mną –
polecił i skierował się w stronę jednego z namiotów. Rafi
podążył za nim, rozglądając się dookoła z zaciekawieniem.
-
Jesteś nowym generałem, prawda? Nigdy wcześniej cię nie widziałem
i z tego, co pamiętam, Lucek miał tylko jednego – zagadnął.
-
Tak, zostałem nim niedawno – przyznał mężczyzna. Wyglądał na
nieco zakłopotanego, a jednocześnie dumnego ze swego dokonania.
Archanioł poczuł nagły przypływ sympatii, nie zdołał jednak
zapytać o nic więcej, bo Vin stanął przy namiocie i wpuścił go
do środka.
- Książę, masz gościa – rzekł, a siedzący
nad jakimiś mapami Lucyfer spojrzał przez ramię.
-
Mówiłem, że jestem zaj... Rafaelu – urwał i wstał, widząc
swojego brata, który nieśmiało wślizgnął się do środka.
Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym Rafi podbiegł do
niego i przytulił mocno.
- Skończmy tą wojnę, Luciu! -
wyszeptał błagalnie, zaciskając powieki. - Tyle osób ginie bez
sensu, tyle osób jest rozdzielonych... To musi się
skończyć!
Książę niepewnie uniósł rękę i położył
ją na miękkich piórach brata, zupełnie nieprzygotowany na kontakt
po tylu wiekach. Nagle Rafi był tu, przy nim, jakby nigdy nic się
nie stało, jakby zawsze byli rodziną, a ich rozpad nie trwał
stuleci, tylko marne godziny. Tylko on był w stanie tak się
zachować, tylko on mógł połączyć ich z powrotem. Uświadomiwszy
to sobie, Lord Pychy przygarnął Pana Uzdrowień do siebie, oddając
uścisk mocno. Nagle zupełnie odechciało mu się walk.
-
Tak, Rafi. Czas to zakończyć.
_____________________________________________________
WR: Czy ktoś poza mną jest zaskoczony tym, że udaje nam się postować w miarę regularnie? To chyba ta magia świąt... W każdym razie oto przed wami kolejny rozdzia, tak ten arc powoli dobiega już do końca... Co będzie po wojnie? Cóż, zobaczymy czy w ogóle coś będzie~~ Zapraszamy do czytania i komentowania :D
SC: Drama, drama i więcej dramy... Rzeczywiście, wojna powoli się kończy, ale to nie znaczy, że PnS też! Heh, to dopiero początek...~~ Czy Mammon się w ogóle obudzi? Czy Rafi kiedykolwiek przestanie być dzieckiem tęczy? Czy uda nam się postować regularnie? To, i wiele więcej w następnym tygodniu, see ya~~