Serce
Archanioła Uzdrowień waliło jak oszalałe, gdy cofnął się
gwałtownie, chcąc uciec przed przeczesującym stojących w rzędzie
rekrutów wzrokiem Samaela. Demon za nim warknął, kiedy na niego
wpadł i popchnął do przodu tak, że Rafael wleciał prosto w
pierwszą linię żołnierzy, robiąc przy tym małe zamieszanie.
Teraz było już za późno na ucieczkę. Zarówno Lord, jak i jego
generał spojrzeli w tamtą stronę. Skrzydlaty zauważył
zaskoczenie odbijające się na twarzy Gniewnego Pana i zamarł. Tak
miał wyglądać jego koniec? Czy będzie zmuszony walczyć z jednym
ze swoich dawnych przyjaciół? Nie chciał tego. Nie lubił
przemocy, a przede wszystkim nie lubił ranić bliskich. Może to
głupie, że wciąż uważał Samaela za takiego, ale tak było i nie
potrafił tego zmienić.
- Co to za bójki? Tak się palicie
do walki? - Vestar podjechał do niego, ze złością ściągając
wodze konia. - Mało wam, że mamy wojnę? Chciałoby się
przetrzepać parę tyłków? Poucinać skrzydełka?
Za Rafim
rozległ się cichy pomruk aprobaty. Pan Uzdrowień zadrżał lekko,
czując na plecach nieprzyjemne mrowienie na wzmiankę o ucinaniu
skrzydeł.
- No to się grubo rozczarujecie – rzekł
generał ciszej. W jego głosie czaił się żal i Rafael nagle
poczuł nieokreślony przypływ sympatii dla żołnierza. - Nie macie
prawa robić rzezi. Walka ma być czysta, równa, bez żadnych
podstępów. Nie użynamy im skrzydeł, tak jak oni nie użynają nam
rogów i ogonów.
- Użynają! - rozległ się głos z tłumu,
a kiedy wszyscy spojrzeli w tamtą stronę, dodał ciszej. -
Niektórzy użynają...
- Niektórzy użynają. Czy to znaczy,
że musicie zniżać się do ich poziomu? Tylko najgorsze ścierwa
robią coś takiego – powiedział mu Vestar. - Jeśli chcesz,
proszę bardzo. Ale nie w moim oddziale.
Zapała ciążąca
cisza, podczas której Samael podjechał do generała i zatrzymał
konia przy jego boku.
- Pewnie myślisz, że nikt się nie
dowie, prawda? - zapytał, a jego rdzawe wargi wykrzywił drapieżny
uśmiech. Rafi spuścił wzrok z bólem. To nie był Sammy, którego
znał. - W takim razie się mylisz. Mogę patrzeć, gdzie chcę,
dopóki jesteś na ziemiach Lucyfera i bądź pewien, że zostaniesz
odnaleziony. Nie potrzebuję w swoim wojsku najniższych kanalii.
Vestar uniósł brwi, słysząc te słowa, ale nie
skomentował. Nie spodziewał się, że Lord stanie po jego
stronie.
- Te drzwi na lewo prowadzą do zbrojowni. Ci, którzy
nie mają miecza, mogą jakiś stamtąd wziąć. Potem podzielcie się
w pary, a ja będę obserwował, na ile was stać – powiedział
tylko, wskazując im drewniane wrota.
- Przepraszam, ja
jestem medykiem... - zaczął Rafi, ściskając wisząca przy swoim
boku broń, którą Michał kazał mu wziąć ze sobą.
-
Medyk musi umieć walczyć tak samo, jak każdy inny. Myślisz, że
ktoś cię obroni, jak przełamią naszą linię? - ofuknął go
generał. - Jak ci na imię, chłopcze?
- V-vincent –
wymyślił na poczekaniu archanioł, nerwowo zerkając na Samaela.
- Więc znajdź sobie parę, Vincencie i zrób użytek ze
swojego miecza. Liczę, że wiesz jak – Vestar już miał odjechać,
ale Gniewny Pan go zatrzymał.
- Vincent będzie trenował ze
mną – powiedział, a jego mina nie wróżyła niczego dobrego. -
Niech zobaczą, co znaczy porządna technika.
-
No... Dobrze. Ale nie zamęcz go – zgodził się niepewnie generał.
Odjechał na bok, by wszystko lepiej widzieć, nie zwracając uwagi
na błagalne spojrzenia Rafaela i zostawiając go samego z Lordem.
Samael wyciągnął miecz ze świstem i archanioł miał wielką
ochotę wziąć nogi za pas. Nie znał się na walce, wolał pokojowe
rozwiązania.
- Broń się – rzekł Gniewny Pan, unosząc
brodę do góry. W jego oczach nie było ani cienia sympatii. Może
go nie poznał? Niemożliwe. Przecież Rafael prawie nic się nie
zmienił. Ale w takim razie dlaczego nic nie mówił? Anioł prawie
miał nadzieję, że Samael jakoś da mu do zrozumienia, że zauważył
jego obecność. Nie mając zbytniego wyboru, również dobył broni
i stanął naprzeciwko Lorda z determinacją w oczach.
-
Wyprostuj się. Ostrze bardziej do góry i przesuń palce, bo szybko
zmęczy ci się ręka – poinstruował go szarowłosy. Rafi
przygryzł wargę z upokorzeniem i zrobił, co mu kazano. Umiał
trzymać miecz, nie był taki głupi. Przez to zdenerwowanie
popełniał idiotyczne błędy.
- Nie miałeś broni w ręku
od buntu Lucyfera? - nie wiadomo kiedy, Samael znalazł się za nim,
a jego ciepły oddech owionął ucho archanioła. Czubek ostrza
przesunął się delikatnie po jego łopatce tam, gdzie powinny być
skrzydła.
- Jestem medykiem – wyszeptał Rafael. Chyba
jednak wolał, żeby Lord nie zauważał jego obecności.
-
Doskonale to wiem, Rafaelu. Jesteś medykiem, nie szpiegiem –
odrzekł rozbawiony Samael.
- Więc mnie wydaj – rzekł hardo
archanioł.
- Nie. Po co? Nie uważam cię za zagrożenie. Jeśli
coś wykombinujesz, zawsze mogę cię nabić na pal – Lord
wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu. Pan Uzdrowień zacisnął
pięści. Skąd w jego dawnym przyjacielu wzięło się tyle złości?
Nie rozumiał tego. Samael zawsze był samotnikiem, indywidualistą,
ale miał dobre serce. Czy naprawdę od początku kryło się w nim
szaleństwo, jak uważał Michał, czy może po prostu z jakiegoś
powodu zamknął się przed światem? Kim teraz był? Rafi w Niebie
często go bronił, ale teraz nie umiał powiedzieć, czy słusznie.
- Nie zrobiłbyś tego.. - wyszeptał, patrząc w czarne jak
węgle oczy.
- Mylisz się, Rafaelu. Zrobię. Nieraz robiłem i
zrobię jeszcze wiele razy – odrzekł z jakąś dziwną satysfakcją
Samael. - A teraz podnieś ten miecz. Wszyscy dookoła już walczą.
~~***~~
Obiad podawano w dużej sali w koszarach, pełnej
drewnianych stołów. Ćwiczyli przez całe przedpołudnie i Rafael
był przekonany, że jutro jego skóra będzie cała fioletowa. Ku
jego zaskoczeniu jednak, Samael nie starał się zrobić mu żadnej
trwałej krzywdy. Parę siniaków, jasne, ale nic innego. Co więcej,
naprawdę chciał go czegoś nauczyć. Może to dlatego, że Vestar
ciągle miał na nich oko.
- Vincent! - rozległ się znajomy
głos i obok niego wylądował Davio z talerzem. Blondyn wydawał się
zadowolony, chociaż jego schludna wcześniej koszula była cała
brudna. - Rany, jestem w tym beznadziejny – stwierdził, wbijając
widelec w swoją porcję niczym głodny wilk. - Czego od ciebie
chciał Lord? Dziwię się, że jeszcze żyjesz.
- On... -
zaczął Rafi, ale nie zdołał dokończyć, bo naprzeciwko nich
usiadł potężny demon. Mięśnie jego szerokich ramion widać było
nawet pod tuniką, a dłonie miał niczym talerze. Archanioł
zauważył, że od wewnątrz pokrywały je odciski i nagniotki.
Uśmiechał się jednak poczciwie, a w jego oczy wypełniało
przyjazne ciepło.
- Nie strasz go, Davio – skarcił
blondyna. - To na pewno nic wielkiego. Jestem Hullen, ćwiczyłem z
nim.
- Bo ciebie porwał Lord – wtrącił wesoło Davio. -
Ale on jest tak samo beznadziejny jak jak.
- Jestem drwalem –
usprawiedliwił się Hullen. - Przywykłem do siekiery.
- Ja
przywykłem do łuku, ale cóż, jak się nie ma co się lubi... -
rozległ się beztroski głos i przy boku Rafaela rozsiadł się
jakiś szatyn. Jego sterczące na wszystkie strony włosy
podtrzymywała zielona, materiałowa opaska, z której wystawał
cieniutki, samotny warkoczyk.
- Znamy się? - zapytał Davio,
unosząc brwi krytycznie, chociaż wyglądał na zaciekawionego.
-
Nie, ale chętnie poznam cię bliżej, śliczny. Jestem Leta,
najlepszy łucznik w Piekle – oznajmił demon z zadowoleniem.
-
Naprawdę? - Rafi przysunął się do niego z podziwem na twarzy.
-
Jasne! Znaczy, nikt tego nie sprawdził, ale jeśli jest ktoś
lepszy, to ja już sobie nie wyobrażam, jak to wygląda – wzruszył
ramionami Leta.
- Chciałbym zobaczyć – stwierdził
zachwycony archanioł.
- Pewnie będziesz miał szansę. Ej,
nie wywyższam się, naprawdę jestem dobry – dodał łucznik,
widząc sceptyczne miny Hullena i Davio.
- Jak na razie
musimy skończyć jeść. Zaraz zaczyna się trening, a nie chciałbym
narazić się Samaelowi – westchnął blondyn i wstał. Reszta
zgodziła się i poszła jego śladem.
~~***~~
Vestar nie
sądził, że wypuszczanie kilku cerberów na obijających się
żołnierzy było najlepszym pomysłem, ale Gniewny Pan się nie
ugiął. Generał miał tylko nadzieję, że zwierzaki są przez
niego dobrze wytresowane i nie poodgryzają głowy każdej ze swoich
ofiar. Biedne wojsko miało przebiec drogą przez las do niewielkiego
jeziorka, ścigane przez trzygłowe bestie, które miały nastraszyć
każdego, kto się obijał, albo zboczył z trasy. Samael wyglądał
na zachwyconego, zobaczywszy miny demonów, kiedy wycie rozległo się
po raz pierwszy.
- Powiedz, że nie przeszło ci to przez
głowę – rzekł niewinnie, kiedy Vestar rzucił mu karcące
spojrzenie.
- Nie wiedziałem nawet, że masz te stwory! Na
łaskę, to jak zepchnąć kogoś z dachu, żeby nauczył się latać!
- jęknął generał.
- A to złe, bo...? - Lord Gniewu
wyraźnie świetnie się bawił. To było nieco przerażające, bo do
tej pory czarnowłosy nie kojarzył go tylko z niewzruszoną lodową
ścianą. Nie był pewien, która wersja bardziej mu się nie
podobała.
- Spokojnie, nie dam im zjeść wszystkich –
zapewnił Samael, widząc jego minę. Z jakiegoś powodu wcale nie
zabrzmiało to pocieszająco.
Ruszyli konno drogą, którą
pobiegli żołnierze. Jeziorko nie było strasznie daleko, ale
ścieżka prowadziła po wzgórzach i ciągle skręcała między
drzewami. Łatwo było wpaść w jakieś zarośla, albo do rowu.
Niestety, żołnierz musiał przywiązywać uwagę do tego, co go
otaczało. To część treningu.
Jechali
w milczeniu, bo też nie mieli o czym rozmawiać. Vestar nie miał
zamiaru wybaczyć Samaelowi tego, co zrobił jemu i Serafinowi, a
Lord nie był osobą, która łatwo nawiązywała kontakty z innymi.
Poza tym, jak zauważył generał, kiedy jego złośliwy uśmieszek
zniknął, jego miejsce zajęło coś, czego nie potrafił do końca
opisać. Zmartwienie? Troska? Złość? A może nawet strach? To
ostatnie czarnowłosy natychmiast wykluczył. Czego mógł się bać
wielki Gniewny Pan?
Samael natomiast myślał o Rafaelu.
Kiedy widział go po raz ostatni? Raczej nie na wojnie, Rafi nigdy
nie stawał do bezpośredniej walki. Czyżby wtedy, gdy został
wygnany? Przecież to było wieki temu, a mimo to rysy twarzy Pana
Uzdrowień wciąż pozostawały żywe. Nie cieszył się, że go
widzi. Przypominał mu o Niebie, wszystkim co zostawił za sobą.
Zarówno dobrym, jak i złym. A co najgorsze, budził w nim zupełnie
absurdalne poczucie, że zaraz będzie musiał na nowo wziąć swoją
kosę.
Z drugiej strony, już zapomniał jak ciepły może
być uśmiech Rafaela. Cóż, skoro archanioł już tu był, można
będzie się z nim trochę zabawić tak, żeby już więcej nie
wrócił.
Kiedy dojechali na miejsce, zobaczyli zgromadzonych
przy jeziorku żołnierzy.
Wszyscy wydawali się cali,
chociaż zmęczeni i nieco przestraszeni. Vestar zeskoczył z konia,
chcąc ich sprawdzić, czy nikt się nie zgubił, ale w tym samym
momencie spomiędzy drzew wyskoczył wielki, trzygłowy pies.
Pochylił łby, szczerząc zęby, a demony cofnęły się gwałtownie.
Ktoś sięgnął po swój łuk, a Vestar dobył miecza, gotów
walczyć ze stworem.
- Nie, stop! - rozległ się głos i
cerber położył się na ziemi, a z jego grzbietu wyskoczył
niezauważony przez nikogo demon. Generał go pamiętał, to był
ten, nad którym Samael się znęcał... Vincent, chyba tak się
nazywał. Ale jakim cudem dzieciak oswoił to psisko?
Rafi
tymczasem zupełnie niewzruszony uwagą, jaka była na niego
skierowana, podrapał wszystkie trzy głowy za uszami, śmiejąc się,
kiedy wielkie nosy ocierały się o jego brzuch, niemalże wywracając
go na ziemię.
- Niesamowite – stwierdził łucznik, który
tak szybko sięgnął po broń. Na jego twarzy widać było pełen
niedowierzania i podziwu uśmiech.
- Jest bardzo miły –
zapewnił go niebieskooki.
- Cóż, Samaelu. Wydaje mi się,
że twój piesek został oswojony – rzekł z rozbawieniem generał,
zerkając na Lorda. Gniewny Pan jednak nie wyglądał ani na złego,
ani też zaskoczonego. Raczej... Pełnego uznania? Co to miało
znaczyć?
-
No dobrze. Udało się, wszyscy przeżyli, co jest miły zaskoczeniem
– kontynuował, odwracając się do wojska. - Vincencie, zejdź z
tego psa. Skoro skończyliśmy rozgrzewkę, czas na prawdziwy
trening.
Żołnierze jęknęli jak jeden mąż, ale widząc surowe
spojrzenie Samaela, natychmiast umilkli.
~~***~~
Wieczorem,
kiedy wszyscy już zasnęli, Rafi po cichu zakradł się do łaźni.
Nie chciał iść się myć, gdy roiło się tam od innych demonów,
bo wiedział, że blizny na jego plecach zwróciłyby uwagę.
Musiałby wymyślać, skąd się wzięły, a nie lubił kłamać.
Był wykończony bardziej, niż po nocnym dyżurze. Wszystko
go bolało i już widział pierwsze pojawiające się siniaki.
Podziwiał chłopców Michała, którzy przecież przeżywali coś
takiego na co dzień. A może i więcej, bo przypuszczał, że Vestar
potraktował nowicjuszy z pewną taryfą ulgową, przynajmniej
pierwszego dnia.
Nie mógł powiedzieć, że poszło mu
świetnie. Szybko się męczył, nie był skory do przemocy i miał w
sobie mało zdecydowania, jeśli chodzi o walkę. Widział, jak
generał mierzy go surowym wzrokiem i czasem miał ochotę zapaść
się pod ziemię. Zwłaszcza, że Samael nie spuszczał z niego
czujnego spojrzenia. Musiał mieć go teraz za straszną niedojdę.
Zdjął zabrudzoną ziemią i spoconą tunikę, po czym
szybko pozbył się spodni. Śnieg stopniał już jakiś czas temu,
ale nocami dalej panował chłód, więc chciał zrobić to
najszybciej jak się dało. Na szczęście był przyzwyczajony, bo w
biednych wioskach poukrywanych gdzieś na skraju Nieba, warunki wcale
nie były lepsze i nieraz musiał znosić wiele niedogodności.
Lekarz walczył o życie, a co za tym szło, musiał się do niego
dobrze przystosować.
Zacisnął zęby i wziął jedno z
wiader z wodą, po czym szybko wylał je na siebie. Drżąc,
zeskrobał ze skóry warstwę brudu, która zgromadziła się na niej
podczas biegania po lesie, po czym szybko sięgnął po ręcznik i
owinął się nim, chcąc uratować chociaż odrobinę ciepła.
-
Hej. Nocny prysznic? - rozległ się za nim wesoły głos. Prawie
podskoczył i szybko odwrócił się, by zobaczyć, kto do niego
mówi. Leta, ubrany w jedynie spodnie, odkładał właśnie wiadro z
wodą. - Nie zauważyłeś mnie, prawda? Żołnierz powinien wytężać
swoją uwagę – powiedział, przedrzeźniając poważny ton
Vestara. Rafi mimowolnie się uśmiechnął.
- Nie chciałem
pchać się, jak wszyscy będą – wyjaśnił, otulając się
ręcznikiem szczelniej.
- Rozumiem. Nie wiadomo, czego można się
spodziewać, a ty nie należysz do nieatrakcyjnych – zgodził się
łucznik. Dopiero po chwili archanioł zrozumiał, o co mu chodziło
i spłonił się rumieńcem.
- C-co... Nie, zupełnie nie o to mi
chodziło! - zaprotestował.
- Nie? No cóż, w każdym razie
uważaj. Mówią, że Gniewny Pan nie jest zbyt zainteresowany
seksem, ale kto go tam wie – Leta wyszczerzył zęby, po czym
zarzucił na siebie tunikę i ruszył do wyjścia.
- Sam to
wymyśliłeś! - zawołał za nim Rafi, po czym szybko ubrał się i
również opuścił łaźnię. Nigdy nie wiadomo było, co wstąpiło
w Samaela przez te lata życia w samotności.
~~***~~
Gniewny
Pan musiał przyznać, że Vestar zabrał się za swój nowy oddział
z prawdziwym rozmachem. Nie zwracał uwagi na nienawistne spojrzenia
rzucane mu przez wykończonych żołnierzy i nie pozwalał sobie
wleźć na głowę, a do tego zmuszał każdego, by dawał z siebie
wszystko. Nawet Rafael, który raczej nie miał kondycji pozwalającej
mu przebiec w ciągu dnia maraton, starał się jak potrafił. Inna
sprawa, że zawsze to robił, gdy ktoś dał mu jakieś zadanie.
Generał jednak zdawał się nie doceniać jego wysiłków. Archanioł
Uzdrowień często zostawał w tyle, nieraz pod opieką jednego ze
swoich nowo znalezionych przyjaciół, a Samael widział minę
Vestara, za każdym razem, gdy Rafaelowi coś nie wychodziło. Musiał
przyznać, że było to ciekawe. Widział tylko dwie możliwości –
albo czarnowłosy nakaże mu opuścić oddział, albo anioł dopnie
swego i zostanie porządnym żołnierzem.
Cerber ciągle nie
opuszczał skrzydlatego nawet na krok i Samael czuł się tym trochę
urażony. W końcu to on znalazł jego i jego rodzeństwo w lesie,
skulone przy zakrwawionym ciele ich matki i przygarnął do siebie,
na kilka dobrych miesięcy pogrążając zamek w zupełnym chaosie. I
co dostawał w zamian? Maślane oczy do archanioła. Nie, żeby
Rafael nie był najlepiej radzącą sobie ze zwierzętami osobą,
jaką znał...
Przypomniało mu się, że kiedy był mały,
łapał motyle i wyrywał im skrzydła. Gdy Pan Uzdrowień się o tym
dowiedział, strasznie się na niego rozzłościł i poskarżył
Metatronowi. Biedny serafin musiał długo uspokajać zrozpaczonego
losem owadów podopiecznego. W końcu kazał im się pogodzić i
Rafael spędził cały dzień na pokazywaniu Samaelowi
najróżniejszych rodzajów motyli i opowiadaniu o nich z dziecięcym
podekscytowaniem. Gniewny Pan pamiętał, że mu się to podobało i
chyba nigdy więcej nie skrzywdził zwierzęcia.
_____________________________________________________
WR: Jak obiecałam, jest i trzeci rozdział! Nie jest idealny, wiemmm, ale co zrobić. Jeszcze Scarlett mi się zleniła i go nie zbetowała, więc jest tylko tyle, ile sama zdołałam poprawić. Ale jest. To postęp. A w ogóle to głupi blogspot zjada mi entery, więc przepraszam za tą jedną bryłę teksu.
P.S. Nie obiecuję, że następny będzie zaraz za tydzień, ale musicie mieć wiarę.
Te znaki z wykrzyknikami mnie wkurzaja. Zaslaniaja niektore literki...
OdpowiedzUsuńSamael i Rafi. Mrr.. Fajna parka by z nim byla xd
Jestem ciekaw o co chodzilo Lordowi Gniewu jak mowil o zabawie z dawnym przyacielem. Chodzi o seks? Byloby fajnie ;D
Czekam z niecierpliwoscia na nastepny rozdzial
Pozdrawiam
Damiann
Twoje przypuszczenia tak mi się podobają :D:D:D
UsuńUff... Myślałem, że tylko u mnie się one pojawiają, dlatego nie zwracałem na nie uwagi.
OdpowiedzUsuńAle wracając, Po przeczytaniu wszystkich notek jestem niezmiernie zadowolony, że blog jest jednak aktualny. Nie wiem, jak to robisz, ale potrafisz zaskoczyć czytelnika czymś oczywistym (takie jest przynajmniej moje osobiste odczucie).
Jestem ciekaw dalszych rozdziałów, bo z każdym kolejnym dzieją się coraz ciekawsze rzeczy. A jeśli chodzi o pokój pomiędzy Niebem a Piekłem, to mam pewne przypuszczenia, że to starszy z synów to załatwi.
Pozdrawiam ;)
Opowiadanie cudowne :D:D:D
OdpowiedzUsuńA teraz to może wydać się wredne, ale kiedy następna notka??? Ja tu usycham!!!
Weny.
Miesiąc bez nowego rozdziału... Dasz przynajmniej jakiś znak, że mamy tu czekać? I kiedy miej więcej będzie notka. Tydzień, czy dwa tygodnie... Przynajmniej tak na oko... Aby było wiadomo, że warto czekać, a nie kolejny (nie daj boże) opuszczony blog...
OdpowiedzUsuńNadganiam :D Powoli :P Może dzisiaj skończę jak mi rodzinka nie wejdzie na głowę :d A więc wizja "W końcu to on znalazł jego i jego rodzeństwo w lesie, skulone przy zakrwawionym ciele ich matki i przygarnął do siebie, na kilka dobrych miesięcy pogrążając zamek w zupełnym chaosie. I co dostawał w zamian? Maślane oczy do archanioła. Nie, żeby Rafael nie był najlepiej radzącą sobie ze zwierzętami osobą, jaką znał..." rozwaliła mnie totalnie. Widziałam coś ala stado 13 labradorów lub bernardynek w wersji z potrójną głową. :D Szpieguś ;) wiedziałam, że Gniewny Pan od razu go wykryje ;)
OdpowiedzUsuń